Jechałam Pendolino! I to zupełnie niepotrzebnie! Tak, musiałam wykrzyczeć te wieści, to teraz już można przejść do bardziej chronologicznego porządku zdarzeń.
Jak wspominałam, byłam wczoraj i dziś na weselu kuzynki. Kilka faktów z wydarzenia:
Premièrement: zaśpiewałam, co zapowiedziałam.
Deuxièmement: natańczyłam się tak, że pewnie moment mojego bliskiego zapoznawania się z parkietem w pozycji leżącej będzie przyczyną śmiechów i żartów do mojej trzydziestki włącznie.
Troisièmement: już przy pierwszym daniu zalałam sobie sukienkę zupą.
Quatrièmement: jak myślicie, kto złapał wianek? Tak, zgadliście!
Cinquièment: i to wszystko zupełnie na trzeźwo. Słowo honoru!
Jeśli chodzi o orkiestrę, to sobie marzę, że na moim weselu (tak tak, też Ci współczuję, "Dear Future Husband") musi być podobnie – nie za dużo Discopolo, dużo klasyków i utwory tak polskie, jak zagraniczne. Nawet moją dedykację z okazji dwudziestej pierwszej (oczko!) rocznicy ślubu rodziców zagrali, szacunek ogromny (Europe – "Carrie"). Natomiast "Słowo jedyne Ty" jako utwór do pierwszego tańca mnie kompletnie zaskoczył. Ponoć taniec wyszedł pięknie, a tekst oczywiście mnie wzruszył tak, że łzy miałam w oczach, ale ja chyba jednak siłą zaciągnę Nieszczęśnika do czegoś o bardziej wzruszającej melodii. Może wykonam ukłon w stronę Mai i zaproponuję "Thinking out Loud"?
Chciałabym napisać, że jedzenie było dobre, ale nie mam do tego prawa, ponieważ zorientowawszy się, że wśród dań jest kaczka, nie skosztowałam już niczego innego. Napiszę więc: "Kaczka była dobra". No, ale chociaż mogę pozytywnie zaopiniować wszystkie (co do jednego) ciasta – teraz chyba waga pode mną skruszeje!
Czy coś jeszcze pozostaje do napisania? Tradycja Skandyjska mówi, że wesele jest udane, jeśli jest piękna pani młoda (moja rodzina, więc na pewno spełnione), przystojny pan młody (wierzę w gust Oli, spełnione), dobre jedzenie (spełnione), dobre piwo (nie wiem, ale tata twierdził, że spełnione), a do tego jeszcze walka. Jeśli zaliczyć moje zmagania z parkietem, to… spełnione.
"Ranne Zorze" odśpiewane, pouciekaliśmy do łóżeczek i następnego dnia się zaczęło… Jako, że rodzice zapragnęli sprawdzić czwarty warunek Skandyjskiego udanego wesela, nie mogli prowadzić, z resztą postanowili zaczekać na poprawiny i wracać jutro. Ja jednak musiałam być w poniedziałek w domu, gdyż obiecałam jeszcze koledze, że powtórzę z nim przed jego ustnym angielskim, który ma we wtorek, a ja już wiem, jak bym go nastraszyła, wytykając błędy w dzień egzaminu. Uznałam więc, że wrócę pociągiem.
Dzięki temu, że do naszej wspaniałej miejscowości pociąg nie zajeżdża (autobus też nie), oznacza taka podróż ponad pięć godzin w pociągu, następne pół godziny w autobusie i kolejne czterdzieści minut pieszo. Pięć godzin w pociągu się przeboleje, a i do spacerów nawykłam, więc nie przewidywałam żadnych problemów. Zapomniałam o kilku faktach, o których już za moment.
Wstałam dość rano, by zdążyć do kościoła, gdzie tata mnie zostawił, a stamtąd uznałam, że jakoś na pociąg się dostanę. Były to moje pierwsze osobiste perypetie stolicowe i informuję niniejszym wszystkich Czytelników tego bloga, że Warszawiacy Warszawy nie znają. Przed kościołem znajdował się przystanek tramwajowy, jednakże na pytania, jakim numerem dostanę się na dworzec, każdy tylko robił wielkie oczy. Dowiedziałam się ostatecznie… Zastanawiam się tylko… Czy naprawdę musiała mi to wyjawić dopiero francuska? Swoją drogą, wiecie, że u nich w tramwajach gada Tomasz Knapik? Jak to usłyszałam, cała się podnieciłam.
Na dworcu (swoją drogą pięknie oprowadnicowanym i udźwiękowionym) poprosiłam o bilety na najbliższe połączenie do Giżycka i podróż rozpoczęłam, wyjeżdżając o godzinie 10:25 pociągiem Pendolino – czułam się jak jakaś Celebrytka albo chociaż Milionerka. Wiecie, że w tych pociągach są darmowe napoje? I gniazdka? I obrajlowane fotele? I komunikaty głosowe? I… Nieważne.
Moja pierwsza przesiadka wypadała w Iławie Głównej. Zagłębiłam się więc w tym wygodnym siedzisku, oparłam głowę o powieszoną nad oknem kurtkę i… zasnęłam – jednak cztery godziny snu pokutują. Wyobraźcie sobie moje przerażenie, gdy obudziłam się i zorientowałam, że pociąg stoi…
– Jaka to stacja? – Zapytałam, przerażona.
Całe szczęście była to Iława. Szkoda, że tego nikt nie nagrał – z telefonem i laską w jednej ręce, kurtką w drugiej leciałam, by zdążyć wyjść przez drzwi. W skali najdziwniejszych sposobów wysiadania z pociągów od jednego do dziesięciu na pewno zasłużyłam w oczach konduktora na jedenaście punktów. Szczególnie, że… A nie, to zaraz dodam.
W następnym składzie, którym miałam dojechać do Olsztyna Głównego, byłam tak podenerwowana, że gdy tylko usłyszałam w zapowiedzi nazwę rozpoczynającą się od litery "O", chciałam wysiadać. W ostatniej chwili zorientowałam się, że Olsztyn nie jest Ostrudą.
Myślałam, że to koniec zajść tego dnia. Ludzie, ale się myliłam! Pamiętacie, jak wspominałam o czterdziesto minutowym spacerze? Do Warszawy dojeżdżałam samochodem, na samą ceremonię. Nie brałam nic ze sobą. Czterdziesto-minutowy spacer w stroju weselnym nie trwa czterdziestu minut.
Po weselnemu Pendolinem
Jechałam Pendolino! I to zupełnie niepotrzebnie! Tak, musiałam wykrzyczeć te wieści, to teraz już można przejść do bardziej chronologicznego porządku zdarzeń.
Jak wspominałam, byłam wczoraj i dziś na weselu kuzynki. Kilka faktów z wydarzenia:
Premièrement: zaśpiewałam, co zapowiedziałam.
Deuxièmement: natańczyłam się tak, że pewnie moment mojego bliskiego zapoznawania się z parkietem w pozycji leżącej będzie przyczyną śmiechów i żartów do mojej trzydziestki włącznie.
Troisièmement: już przy pierwszym daniu zalałam sobie sukienkę zupą.
25 replies on “Po weselnemu Pendolinem”
Wnioskuję, że impreza udana? 🙂
Gdybyś nie wysiadła, dojechałabyś do mnie, do Gdyni! 😀
I Warszawiacy doskonale znają Warszawę, tylko nie dzielą się tajemnicami z jakimiś Mazurkami. 😀
Do tej waszej Gdyni się wybieram i wybieram, i wybrać się nie mogę.
Ja z dużych miast typu Warszawa czy kraków, najczęściej mam doświadczenia typu “sorry sir” albo “sprechst du Deutsch”? Warszawa nie była jeszcze taka zła, ale w krk to w niektórych rejonach, zwłaszcza tych bardziej turystycznych, polskiego się prawie nie słyszało.
Hahaha, jeszcze w stroju weselnym! Dziękuję za ukłon bardzo, ja też pójdę w tym kierunku. CO do przystanków, ja się zawsze budziłam na odpowiednim przystanku autobusu, jak swego czasu jeździłam z Lasek na Młociny i na odwyrtkę przynajmniej 3 razy w tygodniu. xd. Także to norma, poczucie przyzwoitości ci kazało.
Szkoda, że się obudziła…
Nad morze by ją wywiało! 😀
Ale wiecie, co mnie ciekawi?
Miny ludzi w tym pociągu, jak wsiadła taka wystrojona jedna… 🙂 A potem, z właściwą sobie gracją, wylatywała w Iławie!
a ja jak np wracam ze szkoły i zasnę, zawszę budzę się chwilę przed wyjściem z auta hehe
Na weselu mojego kuzyna tańczyli pierwszy taniec do piosenki Perfect Sheerana, ale w wersji z Andrea Boccelim.
Słuchaj, super, że wesele się udało. Co do podróży, nie wiem, jaki masz telefon, ale jeśli smartfona, to w dużych miastach powinna działać chociażby aplikacja Moovit albo na Androida też MobileMPK, więc w razie czego możesz następnym razem skorzystać z czegoś takiego. Ale fakt, u nas w Pradze też nie wszyscy znają swoje miasto. No i cieszę się również, że podróż zakończona pomyślnie. Też miałem chyba jedną albo dwie przygody, kiedy to telefon z włączoną nawigacją musiał być w tej samej ręce co laska, bo w drugiej walizka na kółkach, tyle że jeszcze na głowie słuchawki z przewodnictwem kostnym, więc przynajmniej słyszałem gadacza. Można? Owszem, można. O to chodzi. 😀
Droga Amel, widzę, że też zauważyłaś pewną ciekawą prawidłowość. Otóż mnie również, bardzo często pomagali ludzie z zagranicy, gdy jeszcze mieszkałam w Krakowie. Ale jest dość proste wytłumaczenie, oni najczęściej po prostu również potrzebują w danym momencie wiedzieć gdzie czym się dostaną, bo nie znają okolicy. Jadąc w nieznane, paradoksalnie wie się więcej.
hm, zorganizujmy na zlocie wieczorek taneczny! Ja muszę potańczyć. 😛
Taaaaaak, jestem za!
Ja też jestem za.
@Siciliano: Nawigacje i inne takie są super, jak się miasto zna.
Ludzie, szczególnie tutejsi, tak bardzo wizualnie patrzą na miasto, że większy sukces odniesie pytanie “którędy na patelnię”, niż “gdzie jest przystanek o nazwie dworzec centralny 37”.
Ludzie czytają tylko wtedy, jak konkretny przystanek widzą, tym samym, jak szukasz 37, zrobisz rundę honorową po mieście, i kiedyś znajdziesz.
Testowane na przykładzie Wawy, Krakowa, i ekxperymentalie, bo tu znam miasto, Wrocławia.
Mogę się z Tobą zgodzić oprócz tego, że nawigacja przydaje się, kiedy znasz miasto. Akurat właśnie to, o czym pisałem, miało miejsce w Pruszkowie, którego wcale nie znam.
Nawigacje mają sens jeśli sugerujesz się tylko nimi. Kóniec, kropka. Jeśli pytasz ludzi, to prędzej czy później wyjdzie z tego jakaś bzdura. Jeśli kierujesz się tylko nawigacją, to całkiem możliwe, że też, ale jednak trudno to łączyć, chyba, że wiadomo jak pytać.
No to chyba ja wiem, jak pytać, bo moim zdaniem znowu nawigacja to dobra podstawa, ale jak zacznie zawodzić, to dobrze kogoś spytać. Mi tam zawsze to wychodziło.
ja niestety zgadzam się z patrykiem. Gdzie przystanek dworzec centralny? A od holery ich jest! Gdzie przystanek dworzec centralny 25? Ło panie, a kto to wie. Gdzie jest przystanek dworzec centralny od alei jerolozimskich? Troche lepiej, ale też nie zawsze. 😀
Jak nie zawsze? Przystanek Dw centralny od jerozolimskich w kierunku centrum albo nie i wsio.
Zalerzy na co chcesz iść. Jak tramwajem, to jak dla mnie nawet łatwiej z centralnego. Ale jak ktoś chce to i autobus może też być. A w stronę dworca to albo autobus, który jest po lewej stronie po wyjściu z patelni, oczywiście nieco do przodu trza iść. A tramwaj to trza z pod ziemi Ronda Dmowskiego się dostawać.
ale wyobraź sobie żywek, że nie znasz miasta totalnie i masz tylko nawigację. Czy będziesz wiedział, że to jest sobie przystanek dw. centralny od alei, czy nie od alei? A może od emilii plater? A może jeszcze przy świętokrzyskiej? 😀
No to zawsze ożna zaryzykować “przepraszam, gdzie jest przystanek, z którego pojadę na Iksińską?
No właśnie. Jak wiem, że chcę do metra czy coś, no bo nie przesadzajmy, tkaie rzczy się wie, to mówię, przystanek autobusowy, którym się do metra dostaę. Szukamy problemów na siłę
hmm ciekawa przygoda.