Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego.
Czasem zarzuca się, że Bóg postawił siebie nad drugim człowiekiem, niejako narzucił ludziom swoją królewskość. Tak tylko w kościele się dziś zastanowiłam, czy rzeczywiście tak jest. Na pierwszy rzut oka, owszem. Ale na drugi?
Bardzo samolubne z nas stworzenia. Nawet, gdy staramy się o Bogu pamiętać, modlić, miłować, wystarczy byle ciekawostka, zajęcie, by jakoś nam wyleciał z myśli. Przypominamy sobie dopiero po godzinie, dwóch, czasem przy wieczornej modlitwie. Czy, nawet starając się miłować go całym swoim sercem, nie stawiamy siebie wyżej?
Bóg zaś, który nas zna i rozumie lepiej od nas samych, czy tym sposobem właśnie nie postawił drugiego człowieka na pierwszym miejscu? Czy to miłowanie bliźniego jak siebie samego nie jest największym umiłowaniem, na jakie człowieka stać?
10 replies on “Amelowe refleksje: bliźniego jak siebie samego”
Tak, Amel, jak zwykle trafnie!
Pierwsze dwie linijki spowodowały u mnie naciśnięcie klawisza Escape. A tytuł brzmiał tak elegancko
Nuno, lajk. Na szczęście jednak nie ma obowiązku czytania blogów.
A ja bym chciał posłuchać, jak grasz na flecie 🙂
Słuchajcie. Czy życie nie byłoby piękne gdyby ludzie się do tego stosowali?
Nikt by się nie bał, że osoba X czy Y zrobi mu krzywdę, bo przecież pojęcie krzywda nie istniałoby.
Ludzie obdarzaliby się szacunkiem i wzajemnym zaufaniem.
Nie byłoby dyktatury, wojen, przemocy.
Mam mówić dalej.
Wyobraźcie sobie to przez chwilę, taka alternatywna rzeczywistość.
Bogu nic nie ubędzie, jak nie będziemy go miłować. W końcu jest Bogiem i będzie nim zawsze, a nasze Jego niemiłowanie mu tej Boskości nie odbierze. Może jest więc tak, że mamy miłować bliźniego jak siebie samego, bo jeśli nie będziemy miłować bliźniego, to będziemy po prostu złymi ludźmi? Gdybyśmy nie miłowali siebie, to źle by to o nas świadczyło. Generalnie rzecz biorąc, to siebie wypadałoby conajmniej lubić, a najlepiej traktować jak przyjaciela, żeby w razie potrzeby powiedzieć kilka niemiłych słów krytyki. Może więc nie chodzi o to, by człowieka stawiać wyżej od Boga, ale bardziej o to, by traktować Boga i człowieka inaczej? Innym rodzajem miłości?
dokładnie, z bogiem to różnie, jedni w niego wierzą, inni nie, nie każdy musi go miłować, bo nie każdy jest tak bardzo przekonany o jego ingerencji czy istnieniu. Jest jedną, wielką niewiadomą i obleczony pewnym rodzajem tajemniczości, bo przecież nie możemy go namacalnie zobaczyć czy dotknąć. Ale miłość do bliźniego, czyli zwyczajnie do innych ludzi to coś, co możemy zrobić bez względu na wiarę czy jej brak, bo ten drugi człowiek obok nas jest jak najbardziej realny i czujący i potrzebujący.
Że tak filozoficznie pojadę. 😛
A czy Bóg jest, czy go sobie nie ma, skoro jest sędzią sprawiedliwym, to chyba oceni mnie sprawiedliwie wedłóg moich czynów, a nie tego, czy go miłowałem czy nie. Poza tym być życzliwym do innych ludzi, to tak, jak być życzliwym dla boga. Bez względu na to, czy się w niego wierzy.
Dążę do tego, że nie ważne w imię czego jesteśmy dobrzy, dobro jest dalej dobrem.
Mi się też bardzo podobało podejście jednej siostry, która, jako pierwsza osoba w ogóle, zwróciła moją uwagę, że może czasem wartoby było podkreślić fakt, że jest: jak, siebie samego. Nie dużo bardziej. Nie tak, że najpierw wszyscy, potem ja. Bo niektórzy mają problem w drugą stronę, ni tyle miłują siebie bardziej, niż wszystkich, tylko właśnie siebie nie miłują wcale i mogą zatracić mnóstwo szans dla siebie i innych przez to. A może my mamy miłować bliźniego tak, jak siebie samego. CO tylko podkreślałoby ten częsty efekt, że jak ktoś jest brdzo zlym człowiekiem, to równocześnie jest człowiekiem bardzo przez los skrzywdzonym, co nie tyle ich usprawiedliwia, co wyjaśnia, skąd się to wzięło.
PS: TO ciekawe, że obowiązku czytania blogów nie ma, ale czasem mam wrażenie, że obowiązek komentowania, to ludzie z mlekiem matki wyssali.
bardzo ciekawe co piszesz
W Nowym Testamencie Jezus Chrystus rozwija tę myśl swojego Ojca mówiąc, że zostawia nam nowe przykazanie, byśmy się miłowali tak, jak On nas umiłował. To nie jest łatwa miłość. To nie jest uczucie, zakochanie, too nie są motyle w brzuchu. Ta miłość jest łaskawa i cierpliwa, nie szuka poklasku i nie unosi się pychą. Kto chce wiedzieć dokładnie, jaka jest ta miłosć, zapraszam do kor.1 rozdział 13. 😀
A z miłowaniem, czy kochaniem, Boga i bliźniego jest jakoś tak, że miłując bliźniego nie bardzo można nie miłować Boga i odwrotnie – miłując Boga nie można nie miłować bliźniego. Ważne, żeby najpierw pokochać, umiłować siebie. To wcale nie jest takie proste, ale wierzę, że się da. 😀